Wyszukiwarka wiadomości

1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
[12]

Wiadomości Powsińskie - grudzień 2004

Nosicielka i nosiciele Boga - ks. Bogdan Jaworek
Rozmowy o wierze - czy kapłan może odmówić chrztu dziecka? - Maria Zadrużna
Betlejemskie "Czuwaj!" - Tomasz Gutt
O bezradnej starości - Teodozja Placzke
Taize 2004 - młodzież w Lizbonie- Agata Krupińska
Tytuł6 - autor6





Nosicielka i nosiciele Boga


       W okresie Adwentu wyobraźnia religijna, wspierana Objawieniem, pozwala nam dostrzec Najświętszą Maryję Pannę spieszącą do swej krewnej, Elżbiety. To jedyny raz, gdy Maryja się spieszy. Nie mogła inaczej. Ona bowiem nie idzie sama. Jest pełna Boga, bo „pełna łaski”. Jest Nosicielką Boga, którego szybko pragnie zanieść do człowieka.
       Ona Go urodziła i odtąd Bóg „zamieszkał między nami”. Bóg „rozbił namiot wśród nas”. Tak bowiem brzmi dosłownie grecki tekst w Ewangelii według św. Jana. Namiot, to dom, ale bez fundamentów, mieszkanie tylko na pewien czas. Można go zwinąć i ruszyć dalej. To wskazuje na rolę człowieka jako pielgrzyma. Na ziemi nie mamy stałego miejsca. Wędrujemy „poprzez tę ziemię do bram ojczyzny wiecznej”. Jeden z filozofów greckich, Zenon z Elei, żyjący w V wieku przed Chrystusem, bliski był tej prawdy, ponieważ twierdził, że życie nasze na ziemi jest podobne do przechodzenia przez most. Na moście domu się nie buduje. Przez most się tylko przechodzi. Dom na stałe jest na „drugim brzegu”, w wieczności. Bóg wędruje z nami, służy pomocą, bo bez Niego nikt nie dotrze do celu.
       Maryja, to prawdziwa Służebnica Boga, ofiarnie poświęcająca się dla człowieka. Czyni tak, ponieważ wie, że Bóg ukochał człowieka i pragnie go zbawić. Chciejmy dostrzec Boga w Maryi. Pragnijmy spotykać się z Nią, aby od Niej otrzymywać Dawcę łaski, Jej Syna, a naszego Zbawiciela. Pamiętajmy, że „Ona Boga na świat nam przyniosła”. I niesie Go stale.
       Przypomnijmy sobie także postać celnika Zacheusza. Chciał on koniecznie zobaczyć Jezusa. Gdy Jezus go ujrzał, chciał koniecznie wejść do jego domu. Zacheuszowe pragnienie zobaczenia przemieniło się w dłuższe spotkanie. Z tego spotkania Zacheusz wyszedł ubogacony i odmieniony. On jest dla nas znakiem oraz zapowiedzią, co może dziać się w nas, gdy przeżyjemy serdeczne i bliskie spotkanie z Bogiem-Człowiekiem.        Z naszej strony potrzebna jest dobra wola, szczerość i gorące pragnienie. Ze strony Boga zawsze jest miłość, owocująca w sercu ludzkim nawróceniem oraz prawdziwym i pełnym pokojem.
       Przeżywamy w Kościele Rok Eucharystyczny. Wielbimy Boga, który jest wśród nas. Jak Zacheusz oglądamy Jezusa w Eucharystii. Eucharystia jest najlepszą szkołą służby Bogu i człowiekowi oraz bezpieczną drogą do zbawienia wiecznego.
       W Święta Bożego Narodzenia kolejny raz zamyślimy się nad tajemnicą Boga, który stał się Człowiekiem. Przypomnimy sobie, że w Betlejem Jezus ukazał się jako małe, bezbronne Dziecko. Pasterze i Mędrcy oddali hołd temu Dziecięciu. Herod chciał pozbawić Je życia.
       Na ołtarzach naszych kościołów Jezus rodzi się wciąż w odrobinie chleba i wina. Tak samo jest niepozorny i bezbronny, jak był w żłóbku betlejemskim. Ale to ten sam Bóg i Zbawiciel, cała nasza nadzieja. On koniecznie chce odwiedzać każdego z nas i pragnie w nas wzrastać. Przyjmujmy Go szczerze, gościnnie i  czystym sercem, tak prostym, jak serca pasterzy i tak mądrym, jak życiowa postawa Trzech Króli. Brońmy Jezusa.        Nie pozwólmy współczesnym „Herodom” na wykreślenie Go z życia rodzinnego i politycznego.
       Naśladujmy też Matkę Jezusową w Jej pośpiechu i niesieniu Boga do Elżbiety. Nieśmy Boga, którego przyjmujemy w Eucharystii, do ludzi, do naszych domów, do miejsc pracy i nauki, wszędzie tam, gdzie przebywamy. Ochotnie dzielmy się naszą wiarą w Chrystusa tak, jak chętnie dzielimy się wigilijnym opłatkiem.
       Żyjemy w świecie wrogim Bogu, nieprzyjaznym Kościołowi Chrystusa, obcym wielu naszym wartościom. Ale to jest nasz świat. Na nim mamy się zbawić i innym pomóc do zbawienia. Bardzo więc potrzebna jest nam moc Chrystusa i bogactwo Jego łaski. Eucharystia jest źródłem, w którym oczyszcza się i wzmacnia nasza wiara, a także pogłębia się nasza nadzieja. Bez ociągania, z pośpiechem, bo „dni są krótkie”, spotykajmy się z Bogiem w Najświętszym Sakramencie.
       Życzmy sobie nawzajem dobrego wykorzystania adwentowego czasu oraz spokojnych i radosnych dni świątecznych. „Bóg się rodzi”, a z Nim  -  nadzieja, bo moc zła „truchleje”.

ks. Bogdan Jaworek




Rozmowy o wierza - czy kapłan może odmówić chrztu dziecka?

       Kiedyś w moim miejscu pracy byłam świadkiem wystąpienia pewnego pana, który skarżył się, że ksiądz nie chce ochrzcić jego wnuka. Oczywiście tak sformułowana skarga wzbudziła u wszystkich oburzenie. Wiedziałam, że przynajmniej część z tych ludzi nie należy do zagorzałych antyklerykałów, zostaje tylko poddana manipulacji słownej polegającej na określonych przemilczeniach. Byłam przekonana, że wiem, czego one dotyczą, wszak możliwości ludzkie w tych przypadkach są dość standardowe. Wtrąciłam się więc do dyskusji, zadając konkretne pytania: „A czy ten ksiądz podał jakiś powód, czy po prostu odmówił, bo  mu się nie chciało, nie podobało,  nie miał czasu, lub coś w tym rodzaju?”. Na to ów pan: „No...tak. Coś tam mówił, żeby mój syn wziął najpierw ślub z matką dziecka”.   „Aha” – skonstatowałam. „A może rodzice dziecka nie mogą wziąć ślubu, bo jedno jest np. rozwiedzione, lub w ogóle się nie kochają, nie zamierzają razem żyć” – kontynuowałam. „Ależ skąd! – oburzył się mój rozmówca. „Oni już ponad 5 lat mieszkają razem i bardzo się kochają. Ale nie chcą się żenić, żeby nie zapeszyć. A już ślub w kościele do niczego nie jest im potrzebny”. Na to ja z kolei: „Zaraz, zaraz, czegoś tu nie pojmuję. Jak to - jeden Sakrament w Kościele nie jest im w ogóle potrzebny, a drugiego się domagają. Albo ufa się w nadprzyrodzoną moc Sakramentu i traktuje go jako Boży akt interwencji, albo nie. Nie można  równocześnie  być katolikiem i nie być katolikiem. Dlaczego parę gestów kapłana, słowa, jego osoba w danej sytuacji  liturgicznej ma znaczenie, a w innej – już nie? Skąd ta merytoryczna i logiczna sprzeczność? Oczywiście, nie każdy wierzący w Boga musi być wyznania rzymsko-katolickiego. Trudno jednak wyobrazić sobie muzułmanina, który przychodzi np. do mnicha buddyjskiego lub rabina i domaga się jakiegoś aktu religijnego! Dlaczego ta logiczna zasada, nawet bez wnikania w duchowość i przepisy prawa, w naszym Kościele budzi frustracje?"
       Niestety, kolejna wypowiedź zainteresowanego pana wykazała, iż prawda jest znacznie prostsza i raczej smutna. Otóż okazało się, że ani ów dziadek, ani rodzice dziecka nie wierzą  ani w Kościół, ani tym bardziej w „żadne tam sakramenty”, chcą tylko, żeby ich dziecko nie wyróżniało się wśród większości,  nie miało w przyszłości jakichś trudności, za to posiadało „odpowiedni papier”. I nie widzą w tym nic zdrożnego. Co więcej, dziwią się, że to księdza może gorszyć.
       Ręce mi opadły. Jakich argumentów użyć wobec takiego cynizmu? Jak wyjaśniać rzeczy oczywiste, nie poddając się emocjom? Jak bronić godności swego Kościoła, a przy tym nie zrażać wątpiących lecz poszukujących? Dlaczego ludzie, udzielając sobie prawa do własnych priorytetów, nie są w stanie zrozumieć, że ktoś inny też je ma i nie może ich poświęcać dla cudzej wygody!
       Z takim oto doświadczeniem zabierałam się do czytania ankietowych odpowiedzi na podane w tytule pytanie. Jak zwykle w tym cyklu wypowiedzi podzieliły się na dwie grupy. Lecz tym razem różnice pomiędzy nimi nie były bulwersujące,  nie były nawet w sensie istotnym opozycyjne względem siebie. Wprawdzie jedna grupa wymieniała okoliczności, które – ich zdaniem – uzasadniałyby odmowę księdza  bezwarunkowego udzielenia chrztu, a druga, znacznie liczniejsza – kategorycznie je wykluczała. Jednak  wszystkie teksty zdradzały niezachwianą ufność w moc Sakramentu i przejawiały autentyczną troskę o los dziecka jako istoty z natury religijnej. Co więcej: w wypowiedziach tych, którzy żadnej możliwości warunkującej odmowę księdza nie uznają, przejawiała się wiara w szczególną wartość wspólnoty kościelnej i protest przeciwko potencjalnemu odbieraniu dziecku szansy na wejście do tej wspólnoty.
Oto cytaty:
  • Kapłan nie może odmówić chrztu dziecka. Dziecko nie odpowiada za grzechy swoich rodziców. Ma prawo być przyjęte do wspólnoty. Może być dużo lepszym chrześcijaninem od swoich rodziców”.
  • Ksiądz ma obowiązek ochrzcić dziecko bez względu na to, w jakim związku żyją rodzice. Dziecko jest niewinne i niech jak najdłużej takim pozostanie”.
  • Kapłan nie powinien odmawiać chrztu, ponieważ zamyka w ten sposób drogę dziecku do Kościoła i kolejnych sakramentów. Grzechy rodziców nie powinny odbierać dziecku pełnego kontaktu z Kościołem”.
        W praktyce do chrztu dziecka z nieformalnego związku zawsze podchodzi się ostrożnie i indywidualnie. Sądzę, że warto sobie odpowiedzieć na pytanie "dlaczego?". Najczęściej dzieje się tak dlatego, że w  gruncie rzeczy takie przypadki mają bardzo różne okoliczności. Bywa tak, jak w opisanym przeze mnie incydencie, gdzie z dużą dozą pewności można przewidzieć, iż dziecko nie byłoby wychowywane w wierze, a sakrament chrztu potraktowany został tylko jako swoisty „hokus pokus” lub polisa ubezpieczeniowa.  
        Bywają jednak – i to dość często – zupełnie inne przypadki. Np. tego rodzaju: oto rodzice, żyjący w związku cywilnym lub konkubinacie, lecz nie mający przeszkód formalnych do zawarcia ślubu kościelnego, wskutek  odmowy księdza  są zmotywowani do przyjęcia Sakramentu małżeństwa. Wyrażają taką wolę, lub nawet wykonują już jakieś kroki w tym kierunku, więc taka lub inna decyzja księdza zależy już od jego osobistej oceny sytuacji.
        Należy przy tym podkreślić, iż  przesunięcie w czasie  obrzędu chrztu dziecka w takich przypadkach jest w gruncie rzeczy  narzędziem duszpasterskim, służebnym w wyprostowaniu  drogi duchowej rodziców. I choć taka interwencja w życie osobiste  tych ludzi nie jest miła, to jednak zbawienna dla ich dusz. Często ma pozytywny wpływ na wznowienie praktyk religijnych i nawiązanie więzi ze wspólnotą parafialną, a to z kolei z pewnością przekłada się na wychowywanie dziecka w wierze, do czego przecież Sakrament chrztu zobowiązuje rodziców.
        Zdarza się również, że ktoś wcześniej ze zwykłej ludzkiej słabości zbłądził w wyborach życiowych i nie może już wziąć ślubu kościelnego, ale całym sercem pragnie wychowywać dzieci w wierze katolickiej i łączności z Kościołem. Stara się więc o to, co w danej sytuacji jest możliwe. Uczestniczy w życiu wspólnoty parafialnej, uczęszcza na Msze Święte, rekolekcje, ma pozytywny, chrześcijański stosunek do bliźnich, wspiera akcje charytatywne Kościoła, itp. W takich przypadkach ksiądz uwzględnia prośbę rodziców,  chrzest dziecka nie jest przesuwany w czasie. Również dostęp do następnych sakramentów dla tego dziecka nie jest niczym ograniczany. A jeśli ma powołanie do ministrantury, zakonu lub kapłaństwa jest przyjmowane, jak każde inne.  Wszyscy znamy takie dzieci (a ja znam również wyświęconych księży), więc przyznajmy: problem jest sztucznie rozdmuchiwany. A jeśli nie znamy szczegółów konkretnego przypadku, wstrzymajmy się z wydawaniem miażdżących ocen zarówno pod adresem rodziców, jak i księdza.
        Pozostaje jeszcze, sporadyczna co prawda, kwestia chrztu dziecka rodziców niewierzących w Boga, nieochrzczonych (bo tak zostali wychowani), którzy jednak uznają religię, a szczególnie religię chrześcijańską, za wartość i pragną, aby ich dzieci nie były pozbawione szans na życie w wierze, w zgodzie z określonym kodeksem moralnym, we wspólnocie kościelnej. Zobowiązują się do posyłania dziecka na religię, a odpowiedzialnymi za formację duchową czynią praktykujących rodziców chrzestnych. Co wtedy?  Odpowiedzi na to pytanie udzielił poniżej ks. Proboszcz.

Maria Zadrużna

Nota redakcyjna do artykułu „ROZMOWY O WIERZE: CZY KAPŁAN MOŻE ODMÓWIĆ CHRZTU DZIECKA?”:
        Autorka powyższego artykułu wyjaśniła już, dlaczego ks. proboszcz w niektórych wypadkach może odłożyć w czasie chrzest dziecka. Ja ze swej strony podam tylko podstawy prawne, cytując przepisy Kościoła powszechnego - Kodeks Prawa Kanonicznego -  i partykularnego,  czyli lokalnego -Statuty IV Synodu Archidiecezji Warszawskiej.
        "Do godziwego ochrzczenia dziecka wymaga się aby istniała uzasadniona nadzieja, że dziecko będzie wychowane po katolicku; jeśli jej zupełnie nie ma, chrzest należy odłożyć zgodnie z postanowieniami prawa partykularnego, powiadamiając rodziców o przyczynie." - Kanon 868 p.2 Kodeksu Prawa Kanonicznego.
        Natomiast prawo partykularne stanowi: "W wypadku rodziców lekceważących własny udział w sakramentach świętych chrzest ich dziecka należy odłożyć." - Statut 246 IV Synodu Archidiecezji Warszawskiej.
        Tenże Synod precyzuje również sprawę miejsca chrztu: "Chrzest dzieci odbywa się w kościele parafialnym miejsca zamieszkania rodziców. Na chrzest w innym kościele parafialnym, jeśli istnieje słuszna przyczyna, należy uzyskać zgodę proboszcza parafii zamieszkania."-  Statut 243 IV Synodu Archidiecezji Warszawskiej.
        Pozostaje jeszcze sprawa chrztu dzieci rodziców niewierzących w Boga, ale uznających wartości moralne chrześcijaństwa i chcących je przekazać swoim dzieciom. Takie wypadki rzadko się zdarzają w praktyce duszpasterskiej. Przy rozwiązywaniu tego problemu można oprzeć się na statucie, który mówi o chrzcie dzieci ze związków niesakramentalnych: "Przed chrztem należy przeprowadzić rozmowę z rodzicami oraz kandydatami na chrzestnych celem stwierdzenia, czy dziecko będzie wychowane w wierze katolickiej. Gdy  istnieje uzasadniona nadzieja takiego wychowania, proboszcz wyraża zgodę na chrzest, przyjmując od rodziców i chrzestnych rękojmie na piśmie, sporządzone według ustalonego formularza." - Statut 246 i Aneks 11 IV Synodu Archidiecezji Warszawskiej.
        Na zakończenie pragnę podkreślić, że każdy problem związany z chrztem należy omówić z proboszczem parafii miejsca zamieszkania rodziców, a nie miejsca zameldowania. W prawie kanonicznym, kościelnym, w ogóle nie ma określenia "zameldowanie". Jest tylko używane określenie "zamieszkanie".

Ks. Jan Świstak

powrót na górę strony



Betlejemskie "Czuwaj!"

       Jak co roku, przed świętami Bożego Narodzenia przyjdziemy do kościoła zapalić świecę od „światła betlejemskiego”. Co to za ogień, dlaczego „betlejemski”, skąd się tu wziął? W  rozgardiaszu świątecznych przygotowań zawsze brakowało mi czasu aby zastanawiać się nad takimi pytaniami. Ale w tym roku miałem wyjątkową okazję. Udało mi się porozmawiać z człowiekiem, który jest głównym animatorem akcji przyjmowania i pielgrzymowania „światła betlejemskiego” w naszym kraju - z Naczelnym Kapelanem ZHP ks. podharcmistrzem Janem Ujmą.
TG: Zacznijmy od historii. Skąd wziął się pomysł przekazywania „światła” ?
JU: Już ponad piętnaście lat temu pomysł ten zrodził się w Austrii, wśród dziennikarzy – radiowców. Jego celem było niesienie „światła”, niesienie pomocy dzieciom niewidomym. Ale żeby ta pomoc miała pewien "wizualny" wymiar, postanowili oni pobierać co roku światło - płomień - z Groty Narodzenia Pańskiego w Betlejem i poprosili, by pomagali im w tym skauci austriaccy. Tak rozpoczęła się akcja, która przybrała dziś wymiary europejskie.
TG: Dziennikarze? Dzisiaj kojarzymy tę akcję raczej z harcerzami!
JU: Tak, bo w jakimś momencie harcerze przejęli i rozwinęli tę ideę. Dziś są oni głównymi realizatorami akcji. Teraz nazywa się ona „Betlejemskie Światło Pokoju” i odbywa pod hasłem „Z Betlejem nieść orędzie pokoju wszystkim ludziom dobrej woli”.
TG: A jak to światło dostaje się do nas?
JU: Światło wędruje w lampie, bo światło trzeba chronić. Mam tu taką lampę, proszę obejrzeć (patrz fotografia). Skauci z Austrii wiozą je samolotem z Ziemi Świętej do Wiednia w dwóch takich lampach, zapalanych od ognia płonącego w Grocie Narodzenia Pańskiego w Betlejem.  
TG: Wiedeń jest więc źródłem światła dla Europy?
JU: W pewnym sensie. Zwykle w pierwszą niedzielę Adwentu, czasem wcześniej, w jednym z kościołów Wiednia odbywa się wielkie nabożeństwo ekumeniczne, na które przybywają skauci z całej Europy.
TG: Nasze organizacje harcerskie też?
JU: Otóż nie. Władze i Naczelny Kapelan ZHP nie przyjeżdżają do Wiednia, bo my mamy ustaloną w Polsce, inną trasę przyjmowania tego światła. Oficjalnie do Polski światło przybywa zza ośnieżonych Tatr i jest odbierane na przejściu granicznym w Łysej Polanie od skautów słowackich. Dzieje się tak już od prawie piętnastu lat. Słowacka organizacja skautowa jest młoda, ale aktywna i bardzo otwarta na współpracę z nami.
TG: A co się dzieje ze światłem po przekroczeniu granicy?
JU: Pierwszym etapem pielgrzymki jest kapliczka „Światła Betlejemskiego” w ośrodku harcerskim na Głodówce, podarowanym harcerzom jeszcze przez prezydenta Mościckiego w 1935 roku. Rano, gdy światło jest już w Polsce, sprawuję tu zawsze pierwszą eucharystię. Po obiedzie w ośrodku harcerze zabierają światło i tak rozpoczyna się jego wędrówka po Polsce, kończąca się dopiero na początku stycznia.
TG: Długa. Jakie są jej etapy?
JU: Rozpoczniemy w tym roku w niedzielę, 12 grudnia. Trasa wiedzie przez Kraków – Wawel, skąd światło wędruje do kościoła Mariackiego, gdzie ks. Kardynał Macharski odbiera światło z rąk harcerzy. Po Mszy harcerze idą ze światłem pod pomnik Adama Mickiewicza na rynku i rozdają je Krakusom, składając życzenia. Atmosfera jest niepowtarzalna, widziałem to kilka razy, ale zwykle nie biorę udziału w dalszych wydarzeniach w Krakowie, bo prosto z Wawelu udaję się na Jasną Górę. Tu w Kaplicy Matki Bożej Jasnogórskiej Arcybiskup Częstochowy sprawuje eucharystię, a światłem betlejemskim płoną wszystkie wieczne lampki. Stąd harcerze zabierają światło do swoich macierzystych chorągwi. O godzinie dziewiątej wieczorem odprawiam Apel Jasnogórski, w którym nawiązuję do przesłania dla polskich harcerek i harcerzy, przygotowanego specjalnie na tę okazję na dany rok.
TG: Czy jest jakieś specjalne hasło tegorocznej akcji?
JU: Tak, zawsze staram się zaproponować hasło odnoszące się do aktualnej sytuacji lub potrzeb. W tym roku jest to „Betlejemskie Światło Pokoju – Światłością Świata, Europy, Polski”. Trzymając po raz kolejny Betlejemski Ogień w naszych dłoniach pamiętajmy o słowach Jezusa: „Ja jestem światłością świata. Kto idzie za Mną nie będzie chodził w ciemności, lecz będzie miał światło życia” (J 8,12). Jesteśmy wezwani, abyśmy czerpali siłę do naszych wspólnych działań z tych Słów, które On nam daje, które są mocne i mogą kształtować życie świata, Europy i Polski. Tylko w Jego Słowach jest moc, która spowoduje, że miłość, która jest sercem skautingu, wypełni nas wszystkich.
TG: Z Częstochowy, religijnego serca Polski, światło wędruje dalej...
JU: W poniedziałek dotrze ono do Warszawy, a następnego dnia delegacja ZHP będzie przyjęta w domu Arcybiskupów Warszawy i przekaże światło ks. Prymasowi. Ks. Kardynał Józef Glemp ma wielkie zasługi dla ruchu harcerskiego w Polsce. Przemiany jakie dokonały się w tym ruchu od 1990 roku zawdzięczamy w dużej mierze jego życzliwości, wsparciu i zaufaniu do ludzi związanych z harcerstwem. Tu pozwolę sobie na dygresję. Otóż ks. Prymas w uznaniu jego zasług obdarowany został najwyższym wyróżnieniem harcerskim – laską skautową. Taką samą laskę dostał wcześniej Jan Paweł II, prezydent Lech Wałęsa, a później arcybiskup Sławoj Leszek Głódź, opiekun harcerstwa z ramienia Episkopatu, a także m.in. prezydent Aleksander Kwaśniewski.
TG: Ale wróćmy do wędrówki światła. Kto jeszcze otrzymuje je z rąk harcerzy?
JU: Zanosimy „światło betlejemskie” do pałacu Prezydenta RP.  Prezydenci Rzeczpospolitej są z racji swojej funkcji protektorami ZHP, kontynuując tradycję zapoczątkowaną przez prezydenta Mościckiego. Prezydent Lech Wałęsa bardzo skrzętnie wywiązywał się ze swoich obowiązków protektora, a w kaplicy prezydenckiej sprawowałem wielokrotnie Mszę św. z harcerzami. Obecny prezydent również pełni tę rolę, a ilekroć odwiedzam pałac prezydencki w sprawach ZHP zawsze zaglądam do kaplicy, zapraszam tam harcerzy i pracowników kancelarii, by wspólnie się modlić.
TG: Czy światło od razu trafia do kaplicy prezydenckiej?
JU: Nie, przynosimy je najpierw do sali kolumnowej. Jest tam przystrojona choinka, harcerze zbierają się przy niej, śpiewają, spotykają z Prezydentem. Później kapelan ZHP zabiera światło do kaplicy, skąd wszyscy chętni mogą je wziąć do domu. Warto wspomnieć, że światło betlejemskie pali się na świecach dostarczonych przez ks. dyrektora Caritas Polska w ramach akcji „Wigilijne Dzieło Pomocy Dzieciom”.
TG: Czy inne osobistości publiczne również zapraszają do siebie harcerzy ze światłem?
JU: Naturalnie. Idziemy ze światłem do Sejmu i Senatu, żeby oświeciło ono naszych prawodawców aby dobrze służyli Ojczyźnie. Następnie udajemy się do siedziby Rządu, do Premiera.
TG: Pomoc dzieciom, propagowanie ideałów harcerskich – czy media wam pomagają w tej akcji?
JU: Przede wszystkim media katolickie – m.in. Radio Maryja, które transmituje przesłanie z Jasnej Góry w trakcie Apelu Jasnogórskiego. A w Wigilię mamy możliwość - ks. dyrektor Caritas Polska i Naczelny Kapelan ZHP - wstępnego podsumowania akcji w programie pierwszym TVP. Korzystam też z tej okazji,  by przynieść „światło betlejemskie” do telewizji i złożyć za jej pośrednictwem życzenia wszystkim harcerkom i harcerzom.
TG: Wróćmy znów do drogi światła...
JU: No właśnie. Światło przekazywane jest do innych polskich miast – Poznań, Gdańsk, Białystok, a z Gdańska do Norwegii, Szwecji i Finlandii, z Białegostoku na Litwę i Białoruś. A w kraju dalsze jego przekazywanie odbywa się bardzo uroczyście. Światło trafia do szkół, szpitali, domów dziecka, parafii,  a formy tych działań zależą od inwencji harcerzy w ośrodkach lokalnych.
TG: Jak w tym roku światło będzie udostępniane Warszawiakom?
JU: Jest to rok sześćdziesiątej rocznicy Powstania Warszawskiego. Nic dziwnego zatem, że chcemy uczcić ten fakt rozdając światło przy pomniku Powstania. Ale ja mam związane z tym  także swoje prywatne marzenie, które niestety wciąż pozostaje niezrealizowane. Chciałbym kiedyś zorganizować warszawską wędrówkę „światła betlejemskiego” z kościoła św. Aleksandra, Traktem Królewskim przez Nowy Świat i Krakowskie Przedmieście. Harcerze zostawiliby światło pod pomnikiem Kopernika, następnie przy kościele Wizytek pod pomnikiem ks. Kardynała Stefana Wyszyńskiego, a wreszcie pod pomnikiem Adama Mickiewicza. Pomniki te przypominać mają nam, harcerzom, o naszych ideałach – Ojczyzna, nauka i cnota. Pragnąłbym, by wędrówka mogła zakończyć się na Placu Zamkowym lub Rynku Starego Miasta. Czyniłem już wcześniej takie próby, ale nie udały się, chyba w wyniku pewnych problemów w porozumieniu między różnymi organizacjami.
TG: To dobry moment, by zapytać o sytuację harcerstwa w naszym kraju.
JU: Obecnie sytuacja się ustabilizowała. Ale zaraz po 1989 roku ZHP przeżyło duży kryzys, będący skutkiem instrumentalizacji i ideologizacji tego ruchu przez władze PRL. Dzięki powrotowi do źródeł, do tradycji, dzięki dobrym instruktorom i kapelanom, a także dzięki wsparciu takich osób jak ks. Prymas i prezydent Wałęsa, ZHP się odrodził i jest obecnie największą organizacją harcerską w Polsce – liczy ok. 150 tys. harcerzy i harcerek. Drugą pod względem liczności organizacją jest ZHR (ok. 15 tys.). Działają też Skauci Europy (ok. 2 tys.) i Stowarzyszenie Harcerskie.
TG: Widzimy ogromne religijne zaangażowanie harcerstwa. Skąd się ono bierze?
JU: W naszej organizacji 90% harcerzy to są katolicy, niewielki procent prawosławnych i protestantów. Jest też pewnie jakiś procent niewierzących. I tu pojawia się pewien problem, bo skaut musi wierzyć, skaut nie może nie wierzyć. Takie są nasze zasady i nic piękniejszego nie wymyślono ponad to, co zaproponował młodzieży Baden Powell, twórca skautingu w XX wieku. Myśl tę przypomniał harcerzom ksiądz Prymas Józef Glemp na ostatnim zjeździe ZHP – „harcerz musi wierzyć, harcerz, który nie wierzy, przestaje być harcerzem, staje się pionierem...”. Baden Powell, który sam był anglikaninem, znał różne religie i systemy etyczne, rozumiał potrzebę wiary w jednego, jedynego Boga. Stworzył skauting jako organizację ponadwyznaniową, ale nie bezwyznaniową. Kiedy niemalże 100 lat temu Andrzej Małkowski, jeden z wybitnych instruktorów harcerskich, napisał list do Baden Powella z zapytaniem „czy może być skauting bez Boga?”, dostał od niego jednoznaczną odpowiedź: „gdyby wasz skauting miał być bez Boga, to lepiej, gdyby go w ogóle nie było”.
TG: Czy Ksiądz Harcmistrz miał jakieś osobiste doświadczenia z ZHP sprzed 1989 roku?
JU: Oczywiście. Mnie też próbowano przekształcić z harcerza w pioniera. Ja sam przecież jak składałem przyrzeczenie harcerskie w 1964 roku w Częstochowie, z której pochodzę, to nie składałem prawdziwej roty „Mam szczerą wolę całym życiem pełnić służbę Bogu i Polsce...”,  ale przysięgałem na ideały socjalizmu! Na szczęście miałem kapitalnego komendanta szczepu, który stanął za mną i mówił mi po cichu: „Pamiętaj, że jest Bóg. Skaut zawsze pamięta, że jest Bóg i szuka go wszędzie.” Na szczęście czasy te są już poza nami, a w 1995 roku harcerstwo powróciło do jednej roty.
TG: Udział w skautowskich akcjach międzynarodowych, takich jak ta, świadczy chyba o dobrej współpracy zagranicznej...
JU: ZHP jest członkiem międzynarodowych organizacji skautów i skautek (WOSM, WAGGGS) i w dodatku jest jedynym przedstawicielem polskiego harcerstwa w tych organizacjach. Natomiast mnie osobiście szczególnie zależy, aby ZHP włączyło się w struktury tworzone przez środowiska katolickie. I tak ZHP od 1999 roku jest członkiem Międzynarodowej Konferencji Skautingu Katolickiego.
TG: Na zakończenie chciałbym zapytać, czy Ksiądz Harcmistrz zna Powsin?
JU: Oczywiście. Znam wasz piękny kościół. Ale zaskoczę pana – znam również księdza proboszcza Jana Świstaka. Jako młody ksiądz zaraz po święceniach zostałem skierowany do parafii w Żelechlinku, gdzie proboszczem był ks. Świstak. Wtedy to poznaliśmy się i zachowuję te czasy do dziś w mojej pamięci. Proszę serdecznie go pozdrowić ode mnie.
TG: Życzenia na pewno przekażę. Bardzo dziękuję za rozmowę. Szczęść Boże i Czuwaj!

rozmawiał Tomasz Gutt




O bezradnej starości

        Okres przedświąteczny to pięknie udekorowane ulice i sklepy, uśmiechnięci ludzie spieszący do swoich domów z choinkami, zakupami, prezentami dla najbliższych. Ale to tylko część rzeczywistości - obok jest też inny świat, często odizolowany i ukryty, w którym jest  tylko cierpienie i pustka, a  obecność życzliwego człowieka staje się darem bezcennym.
        O Ośrodku Opiekuńczo-Rehabilitacyjno-Leczniczym MEDI-system „Konstancja” w Bielawie słyszeliśmy wielokrotnie w kościele, przede wszystkim w kontekście posługi kapłańskiej ludziom cierpiącym, umierającym i osamotnionym. Szukając bliższych informacji, zwróciłam uwagę na tekst Jolanty Zaręby-Wronkowskiej opublikowany w piśmie Okręgowej Izby Lekarskiej „PULS” ( XI.2004 ), pod znamiennym tytułem - Europa wchodzi od strony Lipowej. A oto fragment tego artykułu: "Rzeczywistość mówi o nieludzkich warunkach w  szpitalach  (stołecznych także), w zakładach opieki społecznej z gnijącymi od moczu materacami. Podobnie wygląda zaniedbana starość w samotnych zapuszczonych izbach ludzi bezradnych wobec codziennych trudności. Wiadomo, że w najlepszych domach opieki są i będą matki czekające na syna, który permanentnie nie ma czasu, gdy one siedzą przy drzwiach i czekają a nuż zjawi się i powie; dzień dobry, mamo. Są milczący, zamknięci we wstydliwym bólu starzy mężczyźni. Na to nie mamy wpływu, ale minimum komfortu poprawiłoby nieco samopoczucie tych ludzi.” Ten komfort, wprawdzie jeszcze niedoskonały i  drogi znajduje się według autorki  przy ul. Lipowej w Bielawie.
        Więcej szczegółów z elementami biznesowymi znajdziemy w artykule Iwony Jackowskiej Jesień bez stresów – Gazeta Prawna (25 VI 2003). Ośrodek w Bielawie  należy do prywatnej firmy MEDI-system  Sp. z o.o., która prowadzi działalność medyczną, doradczą i handlową.  Część miejsc w ośrodku objęta  jest  kontraktem z Narodowym Funduszem Zdrowia, pozostałe spółka sprzedaje komercyjnie. Do zakładu kierowane są osoby po zawałach serca, udarach mózgu, urazach oraz z typowymi dla starszego wieku upośledzeniami sprawności. W części szpitalnej są najczęściej ludzie nieprzytomni, cewnikowani, karmieni. Tego typu ośrodki są odpowiedzią na problem starzenia się społeczeństwa, przy równoczesnym osłabieniu więzi rodzinnych i zaniku rodzin wielopokoleniowych. Wzorem są z pewnością  podobne domy opieki w krajach europejskich. Nie bez przyczyny we wstępie do artykułu Jesień bez stresów, czytamy: „W Szwecji lub Holandii przeprowadzka do ośrodka, w którym ktoś zamierza spędzić swoje życie do końca, nie wywołuje żadnych stresów.” Czy rzeczywiście? A może  taki koniec życia jest klęską totalną i dlatego  właśnie Holandia przoduje w akceptacji eutanazji? Z jednej strony bezduszny biznes i rachunek ekonomiczny, z drugiej bezradny stary człowiek nikomu niepotrzebny, „ zamknięty we wstydliwym bólu”.
        W zdrowych rodzinach  ludzie starzy chorują i umierają otoczeni troską najbliższych. Wkrótce będziemy przeżywać okres najbardziej rodzinnych świąt w roku liturgicznym - święta Bożego Narodzenia. Będą radosne tylko w zgodnej rodzinie; kiedy potrafimy docenić miłość i oddanie bliskiego człowieka, kiedy potrafimy szczerze przebaczyć. Tworząc taką rodzinę  przekazujemy szansę na godną starość z pokolenia na pokolenie.
        A  jak pomóc tym, którym się „starość nie udała”? Ojciec św. prosił wielokrotnie o wyobraźnię miłosierdzia. Niektórzy z nas odpowiadają czynnie jako wolontariusze w hospicjach, inni dają dobre słowo i uśmiech, wszyscy natomiast możemy  wspomnieć w modlitwie przy wigilijnym stole o tych, którym jako chrześcijanie winni jesteśmy miłosierdzie.
         Przed dwoma tygodniami Dyrektorowi Ośrodka w Bielawie zadałam pytanie następującej treści: Człowiek stary i samotny, jak dziecko potrzebuje bliskości drugiego, życzliwego i bezinteresownego człowieka. Czy widzi Pan pole współdziałania w tym temacie ze wspólnotą parafialną, jeśli tak to w jakiej formie. Na odpowiedź wciąż czekam...

Teodozja Placzke
Nota redakcyjna do artykułu „O BEZRADNEJ STAROŚCI”:
        Myślę, że wspólnota parafialna też powinna sobie zadawać takie pytania i starać się na nie wciąż odpowiadać. Jednym z najbliższych działań wspólnotowych na rzecz pensjonariuszy Ośrodka w Bielawie będzie wizyta naszej młodzieży z życzeniami świątecznymi w czwartek 23 grudnia (patrz "Kalendarz Duszpasterski").
Tomasz Gutt

powrót na górę strony



Taize 2004 - młodzież w Lizbonie

        Na koniec każdego roku Wspólnota Taizé organizuje spotkania z młodzieżą w jednym z miast Europy. W spotkaniach tych biorą udział tysiące młodych ludzi w wieku od 18 do 30 lat ze wszystkich stron świata, pochodzących z różnych kultur, różnych kościołów i odmiennych tradycji chrześcijańskich. Spotkania te są określane jako etapy pielgrzymki zaufania przez ziemię. Kolejne, 27. spotkanie młodych, odbędzie się w stolicy Portugalii, Lizbonie w dniach od 28 grudnia 2004 r. do 1 stycznia 2005 r.
        Spotkanie w Lizbonie ma służyć przede wszystkim tworzeniu wzajemnego zaufania wśród ludzi, odkrywaniu różnorodności lokalnych wspólnot chrześcijańskich. Ma to być czas wewnętrznego wytchnienia i szukania woli Bożej w modlitwie, w ciszy, w słuchaniu Słowa Bożego. Spotkanie pozwoli na  wymianę myśli, doświadczeń związanych z nowymi problemami i wyzwaniami, które pojawiają się w otaczającym nas świecie. Dla wielu młodych będzie to czas szukania swojej drogi w oparciu o Ewangelię. Spotkanie w Lizbonie pozwoli również chrześcijanom w Portugalii zastanowić się nad własną wiarą. Podczas ostatniego spisu ludności 85% mieszkańców Lizbony zadeklarowało się jako katolicy, ale tylko 10% potwierdziło regularne uczestnictwo w niedzielnej Mszy św. Może odbywające się spotkanie gromadzące dziesiątki tysięcy młodzieży przyciągnie tych, których wiara osłabła. Może niektórych zastanowi to, że tylu młodych ludzi rezygnuje z ferii świątecznych aby przez pięć dni modlić się.
        Spotkania  Taizé są rzeczywiście wielkim świadectwem wiary. Pamiętam jak to było, kiedy wydarzenie to miało miejsce w Warszawie, a nasza parafia aktywnie uczestniczyła w jego organizacji. Przyjmowaliśmy młodych ludzi z różnych krajów w naszych domach, w parafii organizowano im zajęcia, a wszystko to było przygotowywane przy wielkim zaangażowaniu młodzieży z Powsina. Jak olbrzymim przedsięwzięciem było spotkanie w Warszawie uświadomiłam sobie dopiero gdy zobaczyłam tysiące młodych ludzi modlących się godzinami w halach usytuowanych w okolicy stadionu Legii oraz Torwaru.
        Trzeba powiedzieć że początki tej wspaniałej idei miały miejsce w Taizé, miejscowości położonej we Francji, gdzie mieści się międzynarodowa wspólnota ekumeniczna założona w 1940 r. przez Brata Rogera. Członkowie tej wspólnoty – bracia - zobowiązani są do wielkiej prostoty życia, duchowego i materialnego dzielenia się z innymi oraz do celibatu. Wspólnota liczy obecnie ponad 100 braci pochodzących z ponad 25 krajów. Są między nimi katolicy, jak i przedstawiciele różnych kościołów protestanckich. Sposób wyrażania wiary, życie w Taizé, modlitwa i duchowość są głęboko tradycyjne, ale przedstawione w taki sposób, że przemawiają do serc młodych ludzi, którzy licznie przyjeżdżają na tygodniowe rekolekcje do Taizé lub uczestniczą w europejskich spotkaniach młodzieży. Wspólnota pragnie pokonywać różnice kultur i języków, dlatego korzysta z chrześcijańskiego dziedzictwa Wschodu jak i Zachodu. Prócz dobrze znanych śpiewów z Taizé (kanonów) kluczową rolę podczas każdej modlitwy odgrywa długa chwila ciszy. Cała atmosfera spotkań modlitewnych Taizé ułatwia modlitwę: ikony, świeczki, przyćmione światło, muzyka i śpiew, czytania biblijne i modlitwy. To wszystko zbliża do siebie ludzi i pozwala im zastanowić się nad sobą, swoim życiem i wiarą.
        Spotkanie w Lizbonie to najbliższa okazja, by uczestniczyć we wspólnych modlitwach ze wspólnotą Taizé. Szczegółowe informacje na ten temat można znaleźć na stronie internetowej: www.taize.fr.

Agata Krupińska

powrót na górę strony


Z życia parafii

PRAKTYKI RELIGIJNE WIERNYCH PARAFII POWSIN

       
Zgodnie z uchwałą Konferencji Episkopatu Polski, co roku we wszystkich kościołach prowadzone są badania praktyk religijnych (liczba wiernych na Mszach św. i u Komunii św.).
        W niedzielę 21 listopada 2004 r. na Mszach św. były obecne 824 osoby, co stanowi 28,2% w stosunku do ogółu wiernych parafii św. Elżbiety w Powsinie (2920 osób). Do Komunii św. tego samego dnia przystąpiło 594 osoby, co stanowi 72% uczestniczących we Mszy św.
        Wygląda na to, że w porównaniu z ubiegłym rokiem, nastąpił niewielki spadek chodzących do kościoła na niedzielną Mszę św. Czy jednak osoby liczące wiernych, nie pomyliły się? Wydaje się na przykład, że o godz. 18.00 było więcej wiernych w kościele, niż to wynika z podanej liczby: 156 osób. Także o godz. 7.00 miało być więcej mężczyzn, aniżeli kobiet, a zwykle jest odwrotnie.        Liczenie wiernych w tym roku zbiegło się z zakończeniem trzydniowego 40-godzinnego Nabożeństwa, stąd też aż 72% obecnych na Mszach św. przystąpiło do Komunii św.        Dla porównania przypominamy obliczenia z ostatnich trzech lat.

data obecni
na Mszy św.
liczba wiernych
parafii Powsin
obecność
na Mszy św.
w procentach
liczba osób
przystępujących
do Kom. św.
komunikujący
w procentach
10 XI 2002 r. 843 2830 29,7% 313 37,1%
16 XI 2003 r. 851 2870 29,6% 317 37,6%
21 XI 2004 r. 824 2920 28,2% 594 72%


POWSIN W LICHENIU

        W naszej parafii istnieje zwyczaj, że po odpuście na św. Elżbietę (19 XI) wierni udają się na pielgrzymkę. Do tej pory co roku najczęściej jeździliśmy do Częstochowy na Jasną Górę. Tym razem pojechaliśmy do sanktuarium maryjnego w Licheniu. Ta jednodniowa pielgrzymka miała miejsce we wtorek, 23 listopada 2004 r. Po ogłoszeniu zapisów okazało się, że chętnych na wyjazd nie pomieści jeden autokar. Należało zamówić dwa. W sumie pojechało nas 93 osoby. W pierwszym autokarze było 47 osób. Pilotem był Ks. Proboszcz. W drugim było 46 osób, a pilotką była S. Anna, zakrystianka.         Oprócz niej w pielgrzymce wzięły udział jeszcze trzy siostry: S. Fabiola, S. Janina i S. Eugenia.
        Podczas drogi do Lichenia, oprócz modlitwy i śpiewów, Ks. Proboszcz opowiadał o historii kultu Matki Bożej Licheńskiej i o nowej bazylice, której konsekracja (uroczyste poświęcenie) odbyła się 12 czerwca br. Na postoju S. Anna przesiadła się do pierwszego autokaru i tu prowadziła śpiewy, a Ks. Proboszcz w drugim autokarze opowiadał o sanktuarium w Licheniu.
        Na miejsce dojechaliśmy o godz. 10.30. Czekała na nas przewodniczka. Zwiedzanie rozpoczęliśmy od nowej bazyliki. Ogrom budowli i bogactwo wykończenia urzekły naszych pielgrzymów. W dolnym kościele, na ścianach  -  tysiące tabliczek, upamiętniających ofiarodawców z  Polski i z wielu krajów świata. Pani przewodnik pokazała nam tabliczkę z wyrytym nazwiskiem sławnej dziś Polki, Otylii Jędrzejczak, zdobywczyni medali w pływaniu na olimpiadzie w Grecji. Powiedziała też, że Otylia przed wyjazdem do Aten przyjechała do Lichenia i tu przystąpiła do Sakramentów św. oraz długo modliła się przed cudownym wizerunkiem Maryi.
        Dzięki uprzejmości kustosza sanktuarium, Ks. Wiktora Gumiennego, mogliśmy też wjechać windą na taras widokowy w wieży przy bazylice. Winda, wysokość 114 m, pokonała w ciągu 40 sekund. Trafiliśmy na słoneczną pogodę, która umożliwiła nam podziwianie panoramy Lichenia i okolicy. Było to niezapomniane przeżycie, wielka radość.
        Nasza grupa uczestniczyła we Mszy św. koncelebrowanej w starym kościele p.w. św. Doroty, gdzie znajduje się cudowny obraz Matki Bożej Licheńskiej.
        Przed odjazdem poszliśmy do nowego Domu Pielgrzyma „Arka”, gdzie zjedliśmy smaczny obiad.
        W drodze powrotnej, dla uczestników pielgrzymki przygotowaliśmy dwie atrakcje. Pierwsza z nich, to konkurs na temat wiedzy o sanktuarium w Licheniu. W sumie było 26 pytań. W zależności od stopnia trudności, zróżnicowana była liczba punktów, które można buło otrzymać za prawidłowe odpowiedzi. Ostatnie pytanie nie dotyczyło Lichenia, ale sanktuarium w Powsinie. Chodziło o podanie pierwszej, udokumentowanej daty kultu-czci obrazu Matki Bożej Tęskniącej. W archiwum naszej parafii znajduje się protokół wizytacji Biskupa Stanisława Święcickiego z 1675 r. Wizerunek Maryi Tęskniącej nazywa on „cudownym obrazem” i wymienia umieszczone przy nim liczne wota. Powyższe pytanie było premiowane 10 punktami. Tylko niektórym udało się dać prawidłową odpowiedź. Okazuje się, że „cudze chwalicie, a swego nie znacie”. Stąd wniosek, że naszym parafianom trzeba częściej mówić o historii sanktuarium Maryi Tęskniącej w Powsinie.
        Na zakończenie konkursu zostały rozdane symboliczne nagrody: albumy, kalendarze i długopisy związane z sanktuarium w Licheniu. W autokarze, pilotowanym przez S. Annę, pierwsze miejsce w konkursie zdobył „klan” Matyjasiaków z Kępy Okrzewskiej: Joanna  -  16 punktów, Malwina  -  15 i Izabela  -  10 punktów. Natomiast w autokarze, pilotowanym przez Ks. Proboszcza, pierwsze trzy miejsca przypadły w udziale: Barbarze Mrówka z Powsina  -  15 punktów, Janowi Karaszewskiemu  z Bielawy  -  13 punktów i Janinie Latoszek z Powsina  -  8 punktów. W każdej grupie pielgrzymkowej, w konkursie brało udział co najmniej po 15 osób. Wszyscy dobrze się bawili, a radości było co niemiara.        Jako drugą atrakcję, w obydwu autokarach  wyświetlono 30-minutowy nowy film pt. „Jan Paweł Woronicz  -  człowiek trudnych czasów”. Parafianie obejrzeli ten film w skupieniu, a po  projekcji z uznaniem mówili o reżyserze filmu  -  p. Janie Grzybie, który w tak ciekawy sposób przestawił postać księdza proboszcza z Powsina sprzed 200 lat (1803-1815). 

ks. Jan Świstak