Wyszukiwarka wiadomości

1
2
3
4
5
[6]
7
8
9
10
11
12

Wiadomości Powsińskie - czerwiec 2004

"Zróbcie mu miejsce" - Maria Zadrużna
Śpiewajcie górale ku chwale Maryi Tęskniącej - Teodozja Placzke
Trzech spod Monte Cassino - Jacek Latoszek
Powsińskie śpiewanie w Świętej Lipce - Agata Krupińska
Trzynastego... - Tomasz Gutt






"Zróbcie mu miejsce"

"Pan idzie z Nieba
Pod przymiotem chleba
Zagrody nasze widzieć przychodzi
I jak się Jego dzieciom powodzi".


       Słowa tej starej, pięknej pieśni oddają sens uroczystości Bożego Ciała  czyli uwielbienia Boga pod postacią chleba eucharystycznego. Tego dnia tę największą tajemnicę naszej wiary wyznajemy publicznie, podążając za jaśniejącą monstrancją ulicami naszych miast i wsi. Historia Bożego Ciała sięga XIII wieku.  Duży wpływ na ustanowienie tego święta miały widzenia mniszki Julianny de Retine, opatki klasztoru w Mont Cornillon, niedaleko Liege. Julianna miewała widzenia jasnej tarczy z ciemną plamą, co odczytywano jako monstrancję bez Najświętszego Sakramentu. Ten brak odczytywano jako domaganie się ze strony Jezusa specjalnego święta ku czci Eucharystii. Świętem całego Kościoła stała się uroczystość Bożego Ciała w roku 1317 na mocy bulli papieża Jana XXII. Z terenu Polski pierwsza informacja o uroczystym świętowaniu  Bożego Ciała pochodzi z diecezji krakowskiej, z 1320 roku.
       Procesje eucharystyczne stały się trwałym elementem polskiej religijności, kultury i obyczaju, tak mocno utrwalonym w polskim życiu społecznym, że władze komunistyczne likwidując wiele świąt religijnych z wyjątkiem Bożego Narodzenia, Wielkanocy i Wszystkich Świętych nie odważyły się znieść Bożego Ciała.
       Uroczystość Bożego Ciała świętujemy w czwartek, zgodnie z pamiątką ustanowienia Sakramentu Eucharystii. Uroczyste wielbienie tajemnic eucharystycznych kontynuowane jest w tzw. Oktawie Bożego Ciała, tzn. przez osiem następnych dni. Z zakończeniem Oktawy wiąże się zwyczaj poświęcania wianuszków, uwitych z ziół i kwiatów. Dawniej ziół tych używano jako lekarstwa na wszelkie dolegliwości. Często zatykano gałązki pod strzechy, aby chroniły zabudowania przed pożarem. Zapewne każdy region Polski ma swoisty "skład" kwiatów i ziół w wianuszkach. Przeczytałam jednak w wiarygodnym źródle, że wśród nich powinny znaleźć się: macierzanka, tymianek, rozchodnik (nieśmiertelnik), leśny rozmaryn zwany bagnem zwyczajnym i stokrotka.
       Tak się złożyło, że w Powsinie przez lata w sam dzień uroczystości nie było procesji. A to dlatego, że właściciele dóbr wilanowskich, do których należał Powsin, byli dobrodziejami czyli fundatorami parafii. Zatem główne uroczystości i procesja odbywały się w Wilanowie. Parafianie powsińscy wraz w proboszczem, chórem i asystą udawali się, zazwyczaj pieszo, do parafii wilanowskiej. Natomiast najbliższa niedziela w Oktawie w kościele parafialnym w Powsinie świętowana była jako Boże Ciało. Z kole parafianie wilanowscy brali udział w Powsinie w uroczystościach.. I tak było przez wieki, aż do końca lat pięćdziesiątych XX wieku, gdy Władysław Gomułka zakazał urządzania procesji w inne dni Oktawy. Niejako na znak protestu, ale z nadzieją, że rychło się to zmieni, odwieczna tradycja była przestrzegana, z tym, że procesja okrążała  bezpośrednio budynek świątyni. Niewielki teren tzw. cmentarza wokół kościoła był w stanie pomieścić raczej tylko duchowieństwo i asystę. Wierni właściwie nie podążali w pochodzie, otaczali tylko kościół. Stan ten trwał do 1966 r., gdy ówczesny proboszcz, ks. B. Minkowski zdecydował się na śmiały krok i wystąpił do władz o zgodę na procesję w dniu Bożego Ciała i zgodę taką uzyskał, z jednoczesną zmianą trasy.  Przedtem okrążała ona teren dzisiejszej Przychodni Zdrowia, a wtedy Domu Dziecka. Nowa trasa prowadziła ulicą Przyczółkową, Andrutową, Przekorną i Ptysiową. W połowie lat osiemdziesiątych trasa procesji uległa kolejnej zmianie. Proboszcz ks. J. Świstak poprowadził ją ulicą Przyczółkową do Czekoladowej, na początku Powsina. Aktualnie trasa ta okrąża teren dawniejszego budynku Straży Pożarnej, przy ul. Gronowej, tworząc pętlę pomiędzy drugim a trzecim ołtarzem. Szkoda tylko, że część uczestników procesji "skraca" sobie ten odcinek, rezygnując z podążania tą pętlą za Panem Jezusem Eucharystycznym.
       Istotną częścią procesji jest odśpiewanie fragmentów Ewangelii przy czterech ołtarzach. Pierwotnie sytuowano ołtarze na gankach domostw, później zastąpiły je wiaty- namioty. Dekoracje były zawsze bogate i odpowiadały modom i gustom czasów. W okresie PRL-u forma i styl ołtarzy z pewnością za przykładem Warszawy uległy zasadniczej zmianie. Zaczęły nawiązywać  do gnębiących społeczeństwo problemów i zadań duszpasterskich. W naszej parafii funkcjonuje zasada prezentacji w ołtarzach jednej, wspólnej, myśli tematycznej. Jej podporządkowana jest treść napisów i stylizacje plastyczne. Na długo przed świętem, od lat ta sama grupa osób: pan Zygmunt Karaszewski, ksiądz proboszcz Jan Świstak i pan Jacek Federowicz  radzą nad wybranym hasłem z programu duszpasterskiego danego roku liturgicznego i niejako rozpisują je na cztery części. Pan Zygmunt specjalizuje się w projektach  napisów i głównej idei elementów plastycznych, a wykonuje je pan Jacek. Później zespoły z poszczególnych miejscowości trudzą się nad zbudowaniem ołtarzy i wykonaniem całości dekoracji. Jest okazja, żeby  tym anonimowym dla  większości uczestników procesji osobom szczególnie podziękować. Są to:
z Bielawy - Hanna i Aleksandra Komosa, Mirosława Szlapańska, Adela Gołąbek oraz mężczyźni pod wodzą sołtysa Z.Siudzińskiego;
z Okrzeszyna i Kępy Okrzeskiej - Jolanta i Szczepan Molak, Maria i Kazimierz Matyjasiak, Iza, Edward i Stefan Matyjasiak, Teresa i Władysław Szewczyk, Jagoda Lichocka, Jacek Młynarczyk, Halina Donat, Maciej Donat.;
z Kabat - Małgorzata i Wojciech Urbaniak, Halina i Jacek Latoszek, Małgorzata i Roman Penconek, Marzena Kanabus i Robert Krupiński;
z Powsina - Maria Kłos, Alina Urbaniak, Elżbieta Karaszewska, Barbara Siudzińska, Zofia Bielińska, Małgorzata Gładecka, Barbara Kłos, Sebastian Mrozowski, Ryszard Bieliński, Tadeusz Skonecki, Andrzej Pyzel, Krzysztof Karaś.
       Całość dekoracji uzupełniają kompozycje kwiatowe, które nie mają sobie równych i są prawdziwym popisem sztuki bukieciarskiej.
       Bardzo żałuję, że nie sposób zadośćuczynić wszystkim parafianom, którzy aktualnie nie uczestniczą w tych pracach, ale przed laty trudzili się przygotowaniem ołtarzy przez kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt lat.        Naprawdę nie sposób wymienić wszystkich, można kogoś pominąć i bardzo go tym zranić. Jednak powsińscy "stroiciele" bardzo prosili, żeby uczynić wyjątek dla pani Zofii Kłos, żony Ryszarda, której nie wspomnieć przy tej okazji byłoby szczególnie niesprawiedliwe. Więc na jej ręce, dla wszystkich innych, zasłużonych w latach poprzednich, składamy serdeczne: "Bóg zapłać!".
       Oprawę muzyczną procesji zapewnia chór parafialny pod dyrekcją organisty, pana Tadeusza Zwierzchowskiego i kompletowana spośród muzyków zawodowych "gościnna" orkiestra instrumentów dętych. Śpiewy w drodze pomiędzy ołtarzami prowadzi zazwyczaj od lat Tomek Urbaniak. Najbliżej Jezusa Eucharystycznego jest asysta złożona z członków Bractwa Trójcy Przenajświętszej, gospodyń z Bielawy w strojach ludowych oraz strażaków z bielawskiej Ochotniczej Straży Pożarnej. Rodzice dzieci przystępujących w danym roku do I Komunii Świętej  "obsługują" chorągwie i sypanie kwiatków przez dziewczynki w bieli.
       A pod złocistym baldachimem, w rękach któregoś z naszych kapłanów: księdza kanonika Bogdana. Jaworka lub księdza proboszcza Jana Świstaka wędruje w znaku chleba, w Hostii Przenajświętszej, Chrystus - nasz Zbawiciel. Idziemy za Nim ulicami Powsina, słuchamy Bożego słowa, klękamy, gdy nam błogosławi, prosimy o odwrócenie klęsk, przepraszamy za winy własne i za tych, którzy nie przychodzą, choć "uczta gotowa". Procesja kończy się w kościele uroczystym odśpiewaniem hymnu: "Ciebie Boga wysławiamy".
       W drodze do domu nikt nie zapomina ułamać z brzózek otaczających ołtarze gałązki. Może nie ma w tym prawdziwej teologii, a tylko pewien obyczaj ludowy, niemniej jednak ta gałązka z poświęconego ołtarza, przyniesiona do domu, wywołuje poczucie otuchy i zabezpieczenia naszej rodziny od nieszczęść.
       Bardzo ciekawym, unikalnym wręcz obyczajem jest kultywowanie  w naszej parafii od ponad 100 lat obrzędu poświęcania pól. W miejscowości Kabaty, usytuowanej na skraju Ursynowa, lecz należącej do parafii Powsin, na zakończenie Oktawy Bożego Ciała odbywa się procesja do czterech kopców usypanych na skraju pól. Przy każdym z nich ksiądz odczytuje fragment Ewangelii i zanosi modły o błogosławieństwo dla gospodarzy tych ziem, o obfite plony. Następnie uprzednio przygotowana kartka z zapisem odczytanego fragmentu zostaje schowana do butelki i zakopana w kopcu. Pewnego roku, przy kasacji pól, podczas przenoszenia jednego z kopców z konieczności w inne miejsce naliczono ponad 80 butelek! Jest to niezbity dowód żywotności tej tradycji. Na zakończenie obrzędu  przy kopcu kapłan dokonuje poświęcenia ziemi i procesja rusza do następnego. Przedstawiony schemat zostaje powtórzony jeszcze trzy razy. O kopce troszczy się właściciel najbliżej położonego gruntu. Podczas pokonywania odległości między kopcami odmawia się Różaniec, modli się za zmarłych, zwłaszcza w minionym roku, mieszkańców Kabat, śpiewa się pieśni. Uczestniczący mieszkańcy przemierzają ok. 5 km obwodu pól, bez względu na pogodę. Zdarzały się procesje w ulewnym deszczu, a raz trzeba było się uciec nawet do pomocy ciągników. Depozyt pobożności i obyczaju jest przekazywany w Kabatach z pokolenia na pokolenie. I w tym roku w czerwcowe popołudnie wyruszy procesja wnuków i prawnuków tych, którzy prosili o błogosławieństwo Boże w ten sposób po raz pierwszy.
       Na zakończenie pragnę podkreślić, że cała piękna, tradycyjna obrzędowość,  dekoracje, plastyczne, zwyczaje ludowe  stanowią nie treść, a jedynie oprawę uroczystości Bożego Ciała. Upragnionym owocem głęboko przeżytej uroczystości jest uświadamianie sobie, wciąż na nowo, że jesteśmy tylko pielgrzymami w drodze do Niebieskiej Ojczyzny, że tą drogą idzie przed nami Jezus, który daje nam Siebie jako pokarm - chleb życia wiecznego.

Maria Zadrużna




Śpiewajcie górale ku chwale Maryi Tęskniącej

       "To co nos ciesy to zabawa i śpasy" - tak się przedstawia zespół "ŚLEBODNI" z Gronia - Leśnicy  na Podhalu, który w tym roku uświetni uroczystości związane z VI rocznicą Koronacji Matki Bożej Tęskniącej.
       Historia i osiągnięcia zespołu założonego w 1984 r zapisane są na kilku stronach maszynopisu, ograniczę się więc do przedstawienia najważniejszych sukcesów, a są to: I miejsce - "Złota Ciupaga" w kategorii zespołów autentycznych na Międzynarodowym Festiwalu Folkloru Ziem Góralskich w Zakopanem w 1995 r., I miejsce w Ogólnopolskim Konkursie Tradycyjnego Tańca Ludowego w Rzeszowie w 2001 r., nagroda Marszałka Województwa Lubuskiego na Ogólnopolskim Festiwalu Zespołów Tanecznych w Gorzowie Wielkopolskim w 2002 r., wyjazdy do Czech, Słowacji, na Węgry i do Bułgarii.  Zespół jest wielopokoleniowy, najstarsi członkowie mają ponad siedemdziesiąt lat, najmłodsi szesnaście.
       Do Powsina przyjedzie młodzież góralska, około 25 osób. Program przewiduje wykonanie podczas Mszy św. pieśni religijnych charakterystycznych dla Podhala. Natomiast w dalszej części uroczystości, po zakończeniu Mszy św., zespół przedstawi pieśni, tańce i " śpasy" czyli góralskie żarty. Jak zapewnia z dumą kierująca zespołem pani Maria Dudek, są one autentyczne i tradycyjne, bez żadnych współczesnych "dodatków". Gdy zatańczą górale, to z pewnością nie zabraknie "Zbójnickiego" i " Juhaskiego", a do tańca i śpiewu przygrywać będzie kapela na starych regionalnych instrumentach.
       Nam pozostaje wyprosić piękną pogodę i zarezerwować czas na ten świąteczny czerwcowy poniedziałek.
       Ktoś może pomyśli, że żyjemy w dziwnych czasach, religijne uroczystości mieszają się z rozrywką, kościoły obok miejsca kultu stają się od czasu do czasu ośrodkiem przeżyć kulturalnych, a nawet rozrywkowych. Ten znak nowych czasów usprawiedliwia poniekąd  Św. Tomasz More, który modlił się o chrześcijański zmysł humoru: "Zechciej mi dać duszę, której obca jest nuda, która nie zna szemrania, wzdychań i użaleń.... Panie, obdarz mnie zmysłem humoru. Daj mi łaskę rozumienia się na żartach, ażebym zaznał w życiu trochę szczęścia, a i innych mógł nim obdarzać." (cyt. ks. T. Dajczer  "Rozważania o wierze")
       A jednak w sytuacji zderzenia  sacrum i profanum najważniejsze pozostaną zawsze właściwe proporcje.

Teodozja Placzke

powrót na górę strony



Trzech spod Monte Cassino

       Sześćdziesiąt lat temu, 18 maja 1944 r., miało miejsce zdobycie Monte Cassino, pierwsze od czasu Bitwy Warszawskiej 1920 r. zwycięstwo wojska polskiego. Wśród walczących tam żołnierzy było trzech, zmarłych już, naszych ówczesnych parafian: Michał Komosa z Bielawy oraz Jerzy Karniewski i Jan Latoszek z Kabat.
       Zmobilizowani w sierpniu 1939 r., nie podejrzewali, że będą walczyć od pierwszego do ostatniego dnia wojny. Michał Komosa otrzymał przydział do oddziału Korpusu Ochrony Pogranicza w Dawidgródku na kresach wschodnich. Jan Latoszek brał udział w obronie Warszawy. Po ataku ZSRR na Polskę znaleźli się wśród 41 tysięcy żołnierzy, którzy trafili do sowieckiej niewoli. Początkowo przebywali w obozach na terenie Ukrainy. Wiosną 1940 r., po podjęciu przez Stalina decyzji o likwidacji polskich jeńców i wymordowaniu 15 tysięcy oficerów, władze sowieckie postanowiły pozostałych żołnierzy wykorzystać jeszcze przed śmiercią do niewolniczej pracy w podbiegunowych rejonach Rosji. Michała Komosę i Jana Latoszka przewieziono do Północnego Obozu Kolejowego, systemu łagrów zlokalizowanych w dorzeczu rzeki Peczory w obwodzie Archangielskim i Republice Komi. W wyjątkowo trudnym terenie jeńcy podjęli budowę linii kolejowej. Wyniszczająca praca przy wyrębie lasów, robotach ziemnych i kamieniołomach, ciężkie warunki klimatyczne i bytowe, uzależnienie racji żywnościowych od wykonania zawyżonych norm, głód i robactwo powodowały masowe zachorowania i wzrastającą śmiertelność.
       Od niechybnej śmierci uratowało ich zwolnienie z łagru na mocy porozumienia zawartego przez gen. Władysława Sikorskiego 30 lipca 1941 r. Powstała wtedy Armia Polska w ZSRR, z której utworzono później II Korpus Polski. Michał Komosa służył w nim jako bombardier w Pułku Artylerii Przeciwlotniczej, natomiast Jan Latoszek był kapralem w 5 Kresowej Dywizji Piechoty, a następnie radiotelegrafistą w 663 Dywizjonie Samolotów Artyleryjskich.
       Losy Jerzego Karniewskiego potoczyły się inaczej. Po klęsce wrześniowej udało mu się uniknąć niewoli. Przedostał się do Rumunii, skąd przez Jugosławię dotarł do Francji i wstąpił do powstałej tam Armii Polskiej. Po ewakuacji do Anglii służył w obsłudze przeciwlotniczej polskich Dywizjonów Lotniczych 303, 304 i 306. Następnie został przeniesiony do tworzącej się Armii Polskiej w Rosji jako instruktor w stopniu podporucznika.
Wiosną 1942 roku, gdy Rosjanie drastycznie ograniczyli racje żywnościowe motywując to opóźnieniem amerykańskich dostaw zboża, po uzgodnieniach między Stalinem a Churchillem oddziały polskie pod dowództwem gen Andersa ewakuowały się do Iranu. Żołnierze dochodzili tam do siebie po trudach pobytu w ZSRR i przechodzili intensywne ćwiczenia.
       Kolejno przez Iran, Irak Palestynę i Egipt, wiosną 1944 r. przetransportowano II Korpus Polski do Włoch. Tu gen. Anders dostał od brytyjskiego dowódcy tego odcinka frontu gen. Leese 10 minut na podjęcie decyzji czy Polacy zaatakują Monte Cassino, czy wybiorą inny odcinek frontu. Polski dowódca wybrał zdobycie klasztoru. Zdawał sobie sprawę, że już pięć miesięcy doborowe jednostki niemieckie bronią w tym miejscu najkrótszej drogi do Rzymu i kolejne szturmy oddziałów amerykańskich, brytyjskich, hinduskich, kanadyjskich, nowozelandzkich i francuskich zakończyły się niepowodzeniem. Wiedział także, że sukces w tym miejscu odbije się dużym echem w świecie, przypomni sprawę Polski i zada kłam propagandzie sowieckiej która twierdziła, że Polacy odeszli z ZSRR bojąc się walki na froncie i wygrzewają się w ciepłych krajach.
Po półtoramiesięcznych przygotowaniach, 11 maja 1944 r. oddziały polskie ruszyły do ataku. Okolica była skalista, porośnięta krzewami. Początkowo saperzy wytyczali ścieżki w otaczających wzgórza polach minowych, by żołnierze mogli iść do ataku. Po pierwszych niepowodzeniach, drugie natarcie poszło już tyralierą. Uznano, że straty przy przejściu przez pola minowe będą mniejsze niż na ścieżkach. Atakujący żołnierze mieli poważne trudności w poruszaniu się po kamienistym terenie, a w dodatku niemieckie bunkry były tak zamaskowane, że nie można ich było odróżnić od skał. Wspierające atak lotnictwo alianckie dokonało wcześniej ciężkich bombardowań pozycji niemieckich, które przyniosły niestety skutek odwrotny do oczekiwanego. Ruiny klasztoru i wyłomy skalne powstałe na skutek wybuchów bomb stały się znakomitymi pozycjami obronnymi dla Niemców. Kawały skał zablokowały niemal wszystkie drogi. Mimo to 18 maja 1944 r. Monte Cassino zostało zdobyte.
       Przez lata propaganda komunistyczna głosiła, że gen. Anders w tej bitwie niepotrzebnie wykrwawił swoich żołnierzy. Straty były duże - 923 zabitych, ale trzeba pamiętać, że II Korpus Polski liczył wtedy 45 tys. ludzi. Zwycięstwo to zyskało duży rozgłos, stało się symbolem. Stworzono bogatą dokumentację, powstała książka Melchiora Wańkowicza, a pieśń "Czerwone maki" stała się nieomal drugim hymnem narodowym. W dowód uznania brytyjskie dowództwo przekazało Polakom zadanie zdobycia kolejnych włoskich miast: Ankony i Bolonii. Były to jedyne samodzielne operacje wojsk polskich w czasie II wojny światowej, ponieważ już w kwietniu 1945 r. alianci zakazali Polakom dalszych działań ofensywnych. Obawiano się ich zetknięcia z partyzantką komunistyczną w Jugosławii.
       Gdy 6 lipca 1945 roku Wielka Brytania i USA cofnęły uznanie dla rządu emigracyjnego w Londynie uważając, że jest on przeszkodą w budowaniu powojennych stosunków z ZSRR, Polskie Siły Zbrojne stały się kłopotliwe dla władz brytyjskich. Jako jedynych spośród różnych narodowości, nie zaproszono ich do udziału w defiladzie zwycięstwa 6 czerwca 1946 roku. W tym czasie w Warszawie Rada Ministrów pozbawiła gen. Andersa oraz 75 innych oficerów obywatelstwa polskiego.
       W końcu 1946 r. przeniesiono żołnierzy polskich z Włoch do Wielkiej Brytanii.  Michał Komosa, Jerzy Karniewski i Jan Latoszek  powrócili do kraju w 1947 roku - po ośmioletniej tułaczce.

Jacek Latoszek




Powsińskie śpiewanie w Świętej Lipce

       Powsiński chór co roku odwiedza Sanktuaria Maryjne w Polsce. Wyjazdy te pozwalają poznać różne ciekawe zakątki naszego kraju i zazwyczaj wiążą się z możliwością zaprezentowania repertuaru chóru (śpiew w czasie Mszy Św.).   W tym roku wybraliśmy się do Świętej Lipki na Mazurach. Wyjechaliśmy bardzo wczesnym rankiem - bo już o 5.30 - aby dotrzeć na Sumę, podczas której mieliśmy śpiewać. Jak się okazało była to bardzo uroczysta Msza Św. w intencji jednego z Księży Jezuitów pracujących w Świętej Lipce, który obchodził 50-lecie kapłaństwa. Z tej okazji w uroczystościach wziął udział arcybiskup diecezji Olsztyńskiej Edmund Piszcz.
       W trakcie drogi do Świętej Lipki cały czas towarzyszyła nam wspaniała pogoda, jedynym problemem była choroba lokomocyjna, która dopadła niektóre panie z chóru.  Pojawiły się również trudności z przeprowadzeniem próby ze względu na zbyt duże wstrząsy podczas jazdy autobusu. Spowodowało to lekką nerwowość wśród członków chóru ale wydaje się, że nasze śpiewy w trakcie Mszy Św. wyszły nie najgorzej. W każdym razie nie mogło być całkiem źle, skoro Ojcowie Jezuici zaprosili chór na obiad.
       Po obiedzie mogliśmy poświęcić trochę czasu na spacer po  Świętej Lipce, która choć jest niewielką miejscowością, to już w XV wieku była miejscem licznych pielgrzymek. Z tego powodu często nazywana jest "Częstochową Północy". Co ciekawe, Sanktuarium w Świętej Lipce zostało zbudowane na zupełnym pustkowiu a wieś powstała znacznie później. Fundamenty kościoła położono na grząskim i podmokłym terenie. Tak nietypowe miejsce zostało wybrane dlatego, że jak głosi legenda Kościół stanął na miejscu rosnącej tu niegdyś lipy, na której pewien skazaniec zawiesił wyrzeźbioną przez siebie cudowną figurę przedstawiającą Matkę Bożą z Dzieciątkiem na ręku. Według tejże legendy skazaniec oczekiwał na wyrok śmierci w zamku kętrzyńskim. W nocy przed wykonaniem wyroku objawiła mu się Matka Boża i poleciła wyrzeźbić figurkę. Rankiem znaleziono przy skazańcu rzeźbę. Była tak piękna, że zdumieni sędziowie doszli do wniosku, iż jest to znak bożego ułaskawienia i zwrócili skazanemu wolność. Dziękując Matce Bożej za uratowanie życia niedoszły skazaniec w drodze do Reszla znalazł dorodną lipę, na. której zgodnie z poleceniem Pięknej Pani, postawił rzeźbę.
       W krótkim czasie miejsce to zasłynęło cudami i. uzdrowieniami. Zbudowano więc wokół lipy kaplicę tak, że drzewo rosło przez otwór w dachu. Po sekularyzacji Prus (1525r.) praktyki katolickie zostały zabronione, a podburzeni protestanci z Kętrzyna zniszczyli kaplicę, figurkę wrzucili do jeziora, ścięli lipę i na jej miejscu ustawili szubienicę. Ludność przychodziła potajemnie nocami i zapalała świeczki na miejscu kaplicy. Sytuacja taka trwała prawie przez 100 lat. Nowy Kościół zbudowano dopiero w XVII wieku. Wtedy to wyposażono go również we wspaniałe organy z ruchomymi figurkami.    
Wprost ze Świętej Lipki pojechaliśmy do położonego w pobliżu Wilczego Szańca - kwatery wojennej Hitlera. Pierwsze schrony na terenie kwatery  powstały w 1941 r. pod pozorem budowy zakładów chemicznych "Askania". Główne bunkry nie posiadały okien i kształtem przypominały prostokątne bloki betonowe lekko zwężające się do góry. Istniały w nich podziemia o kilku kondygnacjach a piętra były zaopatrzone w windy i inne specjalne zabezpieczenia.
       Wilczy Szaniec był swego rodzaju niewielkim warownym miasteczkiem o powierzchni 2,5 km2. Był podzielony na trzy strefy bezpieczeństwa. W strefie I znajdowały się min. bunkry Hitlera, Bormanna, Keitla i Goeringa. Mieli oni do dyspozycji dwa kasyna oficerskie, dwie herbaciarnie, kino i saunę. Strefy II i III otaczały teren wokół strefy I. Były tam usytuowane budynki Sztabu Dowodzenia Sił Zbrojnych, obiekty Batalionu Ochrony Fuehrera oraz stanowiska dział przeciwpancernych i przeciwlotniczych.  Wywiad radziecki i aliancki nigdy nie zdołał zlokalizować położenia kwatery. Nawet okoliczna ludność Gierłoży zaintrygowana ruchliwym życiem w pobliskim lesie nie wiedziała, co naprawdę się tam kryje. Natomiast właśnie w Wilczym Szańcu miał miejsce słynny zamach na Hitlera. Bombę z opóźnionym zapłonem przywiózł przybyły na naradę (20 lipca 1944 r. )z Berlina pułkownik Claus von Stauffenberg. Eksplozja nie zabiła jednak Hitlera. Doznał on tylko niewielkich obrażeń i mógł jeszcze tego samego dnia przyjąć przybyłego z wizytą Mussoliniego.
       Opowiadane przez przewodniczkę historie wzbudziły nasze duże zainteresowanie ale niestety trzeba było wracać do Powsina, gdzie powitała nas zimna i deszczowa pogoda.

Agata Krupińska

powrót na górę strony



Trzynastego...

       Wiosna pobudza do refleksji nad pięknem naszego świata. Został on nam dany, abyśmy o niego dbali i organizowali ku zwiększeniu pożytku wspólnego. Ale by świat organizować potrzebne są instytucje. I choć w niektórych z nas samo słowo - instytucja - budzi irytację, to, trawestując opinię Churchilla o demokracji, nic lepszego dotąd nie wymyślono.
       Wielkie plakaty na mieście przypominają, że już niedługo odbędą się wybory do Parlamentu Europejskiego, tej demokratycznie wyłanianej, wielonarodowej instytucji kontrolującej działanie Unii Europejskiej. Polska została członkiem Unii pierwszego maja. Rok temu większość społeczeństwa zaakceptowała w referendum ten krok. Chcieliśmy dopłat dla rolników, dostępu do funduszy pomocowych, szybszego odrabiania dystansu ekonomicznego i cywilizacyjnego dzielącego nas od zachodniego "towarzystwa". Jak się powiedziało "A", to teraz trzeba konsekwentnie zaludnić Parlament Europejski naszymi przedstawicielami.
Mamy ich wybrać ponad pół setki. Wyraźnie widać, że dla wielu kandydatów funkcja "parlamentarzysty europejskiego" to połączenie prestiżu i kasy. Wśród chętnych aż roi się od piosenkarzy, kierowców rajdowych i bohaterów telewizyjnych reality show. Mam chyba dość staroświeckie poglądy na wizerunek reprezentanta mojej ojczyzny w instytucji międzynarodowej, bo mój idealny kandydat to człowiek kompetentny i doświadczony w polityce, mający rozległe kontakty międzynarodowe, znający historię, kulturę i ekonomię Europy, rozumiejący polską rację stanu, wreszcie swobodnie posługujący się w mowie językami obcymi. Takich kandydatów chciałbym widzieć na  listach. Czy zatem obawa, że ich nie znajdę nie zniechęci mnie do uczestniczenia w wyborach?
       W starozakonnym szmoncesie Icek na klęczkach wzywa Pana Boga - "Żebym to ja wygrał główną nagrodę na loterii. Spraw, Panie Boże, bym wygrał tę nagrodę". Na to Pan Bóg wychyla się zza chmury i mówi - "Icek, ale ty też mi daj szansę, ty weź i kup ten los....".
       No cóż, chyba trzeba będzie "kupić ten los" - oddać głos, i mieć nadzieję, że trzynastka tym razem będzie szczęśliwa (wybory odbędą się 13. czerwca), a wybrani parlamentarzyści wygrają tę "europejską loterię" dla Polski.

Tomasz Gutt